niedziela, 7 września 2014

Opeth - Pale Communion [2014]


Jedna kwestia wymaga wyjaśnienia na samym początku. Jestem fanem późnego wcielenia Opeth. Metalu słucham rzadko, tego bardzo głośnego prawie wcale, a wrzaski i trzewiowe pomruki w muzyce podchodzą mi bardzo opornie. Jeśli całym swym mrocznym serduszkiem kochasz dawny Opeth, a nowy w żaden sposób nie pokrywa się z twoim muzycznym gustem – nie czytaj tego tekstu! Nie zgodzisz się zapewne z ani jednym słowem.

Pale Communion, czyli nowy krążek szwedzkiej formacji, który właśnie trafia na sklepowe półki, to album, jakiego pewnie wszyscy się spodziewali, niezależnie od tego, czy była to nadzieja, czy obawa. To naturalny krok łączący estetykę pierwszej „spokojniejszej” płyty Opeth – Damnation – z ostatnim wydawnictwem grupy – albumem Heritage. Słychać to od pierwszych dźwięków otwierającego płytę utworu Eternal Rains Will Fall, w którym mamy nieco zakręcone, lekko jazzowe wejście niczym z Heritage, przechodzące po chwili w klimaty, które chyba najłatwiej utożsamiać właśnie z Damnation. Nie jest to odosobniony przypadek na Pale Communion. W zasadzie sporą część tego krążka można by podzielić na kompozycje, które nawiązują brzmieniowo do jednej lub drugiej ze wspomnianych płyt Opeth. Moon Above, Sun Below – najdłuższy numer na albumie – chyba w największym stopniu odnosi się do poprzedniego wydawnictwa. Dla tych, którzy pokochali tę mocno kontrowersyjną płytę Opeth, to może być najlepszy kawałek na Pale Communion. Reszta zareaguje na niego zapewne takim samym przeciągłym ziewnięciem, jak na Heritage trzy lata temu. To Opeth, który buduje klimat intensywnością brzmienia i gęstym, wielowarstwowym aranżem, ale niekoniecznie decybelami i efektownymi, powalającymi słuchacza zagrywkami.

Z kolei Elysian Woes brzmi niemal jak jakiś zaginiony numer z sesji do Damnation. Idealnie pasuje klimatem do tamtej płyty. To utwór, w którym chyba najbardziej słychać rękę Stevena Wilsona. Współproducent płyt Blackwater Park, Deliverance i Damnation tym razem zajął się miksem i dołożył trochę wspomagających wokali, ale jego obecność jest na tym wydawnictwie momentami mocno odczuwalna. Podobny klimat mamy też w zamykającym album utworze Faith in Others. Numer wręcz idealny na długie jesienne wieczory. Już wkrótce... Myli się jednak każdy, kto pomyśli, że brakuje tu dynamiki, a wszystko robione jest „na jedno kopyto”. Mikael Åkerfeldt nie kryje się nigdy ze swoimi inspiracjami. Pewnie dlatego numer, który niezwykle śmiało nawiązuje do twórczości nieco zapomnianych włoskich mistrzów klimatycznego prog rocka – grupy Goblin – zatytułował… Goblin. To także mocny kandydat do miana najlepszej kompozycji w zestawie. Luz, polot, nieco tajemniczy klimat, a przy tym motywy, które łatwo wwiercają się w głowę i za nic nie chcą wyjść. Cały Goblin. River to z kolei powrót do bardziej stonowanych, niemal przytulnych dźwięków. Ale żebyśmy się zbyt mocno nie zanurzyli w tej muzycznej kołdrze, w połowie Åkerfeldt i koledzy serwują nam nagłe orzeźwienie i sporą dawkę rytmicznych połamańców. Części instrumentalnej nie powstydziliby się młodzi Ian Paice, Ritchie Blackmore, Jon Lord i Roger Glover, choć momentami nie mogę oprzeć się wrażeniu, że i zespół Riverside ostatnio gościł w odtwarzaczu „Miśka”. River to świetny przykład żonglerki klimatami w wykonaniu Opeth. Początek i koniec to zupełnie inne rockowe (tak, rockowe – nie metalowe) rejony, a jednak całość na pewno nie sprawia wrażenia numeru sklejonego z przypadkowo dobranych fragmentów. Ale kiedy trzeba jest i bardziej przystępnie. Cusp of Eternity – pierwsze nagranie, które trafiło do fanów – to utwór z dobrym rytmem i hardrockowymi naleciałościami, niemal przebojowy.

Jedyną kompozycją, której można by było pozbyć się z tej płyty bez większego żalu, jest Voice of Treason. Nie dlatego, że jest słaba (bo nie jest), ale nie wnosi niczego nowego. Typowy Opethowy kawałek, który niczym nie zaskakuje, bo zarówno klimat, jak i niektóre rozwiązania aranżacyjne wydają się już bardzo znajome. Ten numer chyba lepiej sprawdziłby się jako strona B singla lub bonus do jakiejś superdeluxowej edycji.

Pale Communion to 55 minut niezwykle przyjemnej, bardzo klimatycznej i przemyślanej muzyki. To 55 minut dźwięków, które płyną i nienatarczywie wsiąkają w słuchacza. To bardzo dostojny Opeth. Opeth, który czerpie garściami z twórczości wielkich rocka progresywnego wczesnych lat 70., ale jednocześnie wypracował brzmienie tak charakterystyczne, że na każdym z utworów przybija swój stempel. Muzyki tej grupy nie da się obecnie pomylić z twórczością żadnego innego współczesnego zespołu i to nie tylko dzięki charakterystycznemu głosowi Mikaela Åkerfeldta. Ci, którzy zatopili się w dźwiękach z ostatnich kilku albumów Opeth, mogą to wydawnictwo brać w ciemno. Będą zachwyceni. Ci, którzy wciąż pomstują na Åkerfeldta za zrezygnowanie z metalowego mięcha i gardłowych wyziewów, dostali kolejny powód, by wyklinać go po wsze czasy.

---
Grupa Opeth odwiedzi nasz kraj 27 października - zespół wystąpi w warszawskiej Progresji. Gościem specjalnym będzie francuski Alcest.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz