sobota, 27 września 2014

Uriah Heep - Outsider [2014]


Jeszcze 6-7 lat temu Uriah Heep byli przez wielu uważani za zapomnianych weteranów rockowej sceny. Co prawda na wschodzie naszego kontynentu wciąż cieszyli się sporą popularnością, ale o podobnym uznaniu na zachodzie mogli pomarzyć, a koncerty za oceanem wydawały się jedynie odległym wspomnieniem. Choć płyty Sea of Light i Sonic Origami były uznawane za udany powrót po kiepskich latach 80., druga z nich ukazała się w 1998 roku i nic nie zapowiadało, że grupa powróci jeszcze do studia nagraniowego. Wiele zmieniła wydana w 2008 roku płyta Wake the Sleeper. Krążek zebrał znakomite recenzje prasy rockowej, przypadł do gustu starszym fanom i przyciągnął do grupy nowych, a zespół odważnie grał całą nową płytę na koncertach. Świetne przyjęcie otworzyło przed zespołem drzwi, które przez wiele lat pozostawały zamknięte. Pojawiły się oferty występów na największych europejskich festiwalach rockowych, grupa wróciła do koncertowania w Stanach, a dobrą passę podtrzymała kolejnymi dwoma krążkami – albumem Celebration (2009) wydanym na czterdziestolecie Uriah Heep, na którym obok dwóch świetnych nowych kompozycji znalazły się nagrane ponownie utwory pochodzące zarówno z pierwszych płyt Heep, jak i z przełomu lat 80. i 90., oraz bardzo udanym krążkiem z nowym materiałem – Into the Wild (2011).

Wydawało się, że coraz starsi muzycy mogą nie sprostać zadaniu nagrania kolejnej tak dobrej płyty, zwłaszcza że w maju zeszłego roku zmarł długoletni basista Heep, Trevor Bolder – jedyny muzyk obok założyciela zespołu, Micka Boxa, który grał w Heep jeszcze w latach 70. Muzycy potwierdzili jednak ponownie, że tytuł jednego z ich mniej znanych numerów z lat 70. – Can’t Keep a Good Band Down (Nie da się pokonać dobrej kapeli) – idealnie pasuje do historii Heep także w 21. wieku. Płyta Outsider – wydana latem tego roku – ukazuje weteranów rockowej sceny w naprawdę dobrej formie.

Outsider nie jest krążkiem rockowych emerytów. To naprawdę dobre, dynamiczne granie, oparte – co nie jest niespodzianką – na gitarowo-organowych pojedynkach. Czasy, kiedy w muzyce Heep dominowały plastikowe klawisze i wygładzone do bólu brzmienia, minęły na szczęście bezpowrotnie wraz z końcem lat 80. (no dobrze, na początku kolejnej dekady jeszcze można było przyczepić się nieco w tej kwestii), a muzycy podobnie jak na poprzednich kilku albumach brzmią, jakby chcieli pokazać rockowej młodzieży, jak gra się dobrego klasycznego hard rocka. Chwała im za to, bo to także dzięki Uriah Heep mamy w ostatnich latach prawdziwy wysyp retrorockowych wydawnictw od nowych kapel.

Jak przystało na dobry rockowy album, Outsider rozpoczyna się od cudnego brzmienia organów i solidnego dudnienia perkusji. Od pierwszych sekund słychać, że to krążek Uriah Heep – tego brzmienia nie da się z nikim pomylić. I wcale nie wynika z tego, że panowie uprawiają tu autoplagiat. Klasyczne brzmienie Les Paula w połączeniu z organami, wielogłosami w refrenach i znakomitymi, niezwykle chwytliwymi melodiami to przecież od 45 lat znak rozpoznawczy tej grupy. Otwierające płytę Speed of Sound to najklasyczniejsze Heep – numer, który mógłby znaleźć się na którejkolwiek z płyt zespołu z pierwszej połowy lat 70. i nie odstawałby od reszty ani poziomem, ani brzmieniem. Gdyby jakiś fan grupy z dawnych lat zastanawiał się, czy warto nabyć tę płytę, to już pierwszy kawałek przekonuje, że absolutnie warto! A dalej jest równie dobrze. Singlowe One Minute rozpoczyna się co prawda od spokojnego fortepianowego wstępu, ale już po minucie zespół wchodzi z dobrym riffem i serwuje nam cholernie przebojowy rockowy numer w średnim tempie. To dobra rozgrzewka przed trzema szybszymi utworami – The Law i Rock the Foundation to bardziej soczyste brzmienie napędzane znakomitymi riffami Micka Boxa, zaś The Outsider to Uriah Heep w obliczu niemal heavymetalowym. Nie na darmo Heep byli niegdyś nazywani „Beach Boysami heavy metalu” ze względu na niezwykle sprawne łączenie wielogłosowych chórków z soczystym gitarowym brzmieniem i porządnym perkusyjnym łomotem. W utworze tytułowym mamy wszystkie te elementy i każdy zakochany w takich klasykach Uriah Heep, jak Easy Livin’, Look at Yourself czy Return to Fantasy, z pewnością pokocha ten niezwykle dynamiczny numer. Podobny klimat prezentuje druga część płyty. Utwory bardziej chwytliwe z refrenami natychmiast wpadającymi w ucho (Jessie czy Looking at You) przeplatane są cięższymi kompozycjami o nieco gęstszym brzmieniu (Is Anybody Gonna Help Me? i Say Goodbye).

Nowa płyta Uriah Heep to krążek więcej niż solidny, choć nie powalający. Trudno o którejkolwiek z kompozycji powiedzieć, że jest kiepska. Z drugiej strony, o żadnym z numerów nie mógłbym też napisać, że to arcydzieło na miarę July Morning, Gypsy, Firefly czy nawet Shadow z płyty Wake the Sleeper. To raczej 49 minut bardzo przyjemnego rockowego grania na równym, wysokim poziomie. Wszystkie numery utrzymane są w średnim lub szybkim tempie i tylko krótki fragment gdzieś w środku Is Anybody Gonna Help Me? daje chwilę wytchnienia i przynosi lekką odmianę, ale to jednak trochę za mało. I nie chodzi o brak lukrowanych rockowych balladek, bo to akurat zaleta tego krążka. Jest dynamicznie, klasycznie w brzmieniu, ale brakuje mi z jednego ciężkiego i wolnego walca pokroju Rainbow Demon, czegoś… nieco mniej skocznego. Warto wspomnieć o okładce Outsider, bo ta akurat niewątpliwie należy do najlepszych w historii zespołu. Bądźmy szczerzy – okładki zdobiące płyty Uriah Heep to w najlepszym razie obrazy nie zapadające w pamięć, a w długiej historii grupy zdarzyło się też kilka absolutnych koszmarków. Dzieło Polaka, Igora Morskiego, które zdradza pewne inspiracje twórczością Storma Thorgersona, to zatem bardzo miła niespodzianka dla fanów. Płyta Outsider to udany dodatek do dyskografii tego niezwykle zasłużonego zespołu. Być może nie jest to płyta na poziomie największych dzieł grupy, ale dla osób, które straciły kontakt z Uriah Heep po latach 70., to jeden z najlepszych wyborów, by rozpocząć proces ponownego zaprzyjaźniania się z tym zespołem. Oby grali nam jak najdłużej, bo takiej formy mogą im pozazdrościć nie tylko inni weterani rockowej sceny, pamiętający najlepsze czasy hard rocka w pierwszej połowie lat 70., ale też rockowa młodzież, coraz częściej wracająca do klasycznych nagrań Heep.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz